sobota, 18 sierpnia 2018

1. Urodziny



Skoro mam już za sobą jakiś tam wstęp, to oznacza, że mogę skupić się na tym, na co w danym momencie mam ochotę, nie?

Urodziny. Nie moje. Są już jutro. Koleżanki? Chyba tak ją nazwę, chociaż ona z pewnością nazwałaby mnie swoja przyjaciółką. Jest rok młodsza, poznałyśmy się w dość dziwnych okolicznościach, spotkania się skończyły, kontakt się urwał. Myślałam, że na zawsze. Czasem tam o niej pomyślałam, ale nie będę się narzucać ani nic. W końcu jakoś się znowu rozkręciło, chyba po roku. Zapamiętałam ją inaczej. Umawianiu się na spotkanie towarzyszyła mi ekscytacja, myślałam, że jest to osoba, która wreszcie mnie zrozumie, z którą poczuję tą magiczną więź, jak to często słyszy się od innych. Ale nie. Wszystko zgasło w momencie, kiedy ją zobaczyłam, chociaż dalej coś tam się tliło. Jednak po około dwóch godzinach rozmowy zaczęłam kombinować jak się jej najszybciej pozbyć. 

Otóż w moim przypadku zawsze tak bywa. Wysokie oczekiwania = rozczarowanie. Myślałam, że jest to osoba, która mnie zrozumie, której wreszcie powiem całą prawdę. Śmieszne. Coś tam wspomniałam o tym co się ze mną działo, ale w taki sposób, że musiała się domyśleć całej reszty. Okazało się, że jest taka jak wszyscy, podczas gdy ja miałam nadzieję, że będziemy mieć chociaż trochę wspólnego, że będzie to wieczór na miarę tych z amerykańskich komedii, kiedy to dwie osoby spotykają się pierwszy raz od wieków i okazują się bratnimi duszami. 

Bratnia dusza. Takiej osoby jeszcze chyba nie znalazłam.

Teraz ona zaprosiła mnie na swoją 18-stkę. Byłam dotychczas na dwóch, jedna koleżanki z klasy (ta podobała mi się mniej). Nie cierpię imprez. Nie potrafię zachowywać się w grupie ludzi, nie umiem pić alkoholu, tańczyć, bawić się. W dodatku będę tam znać tylko ją. Planuję spędzić tam 4-5 godzin, z wymówką, że mam akurat pracę. Oprócz tego dodatkowym czynnikiem stresującym jest jedzenie.

Objadając się potrafię zjeść dwie czekolady w minutę i nawet tego nie zauważyć, ale przy ludziach boję się zjeść chociażby kawałek pizzy. Nie wiem jak to zniosę. Zwłaszcza, że boję się, że ona może namawiać mnie do jedzenia, jakoś tak domówiła sobie, że mam anoreksję. 
Chociaż w środę miałam jeden z lżejszych napadów, to i tak w tym tygodniu zdecydowanie się ograniczam. Jem duże porcje, ale głównie warzyw, staram się dużo ćwiczyć. Dzisiaj chcę przejechać się na rowerze, a później pójść pobiegać na siłownię. W poniedziałek o 9.15 planuję (muszę!) być na zajęciach na siłowni w swoim mieście (ale głównie dlatego, że lubię tą prowadzącą, a do tego chodzę tam z sąsiadką).

To komiczne. Panikuję jak mam iść na imprezę i jeść przy ludziach, ale wygląda to zupełnie inaczej jak objadam się w samotności. Nie chcę przytyć. Przez ostatnie dwa tygodnie, pomimo trzech czy czterech napadów, schudłam z 56 do 53 kilogramów i naprawdę widzę różnicę. Przy niskim wzroście każda zmiana wagi jest zauważalna. Zauważam, że uda mi się tak nie wylewają, że tyłek jest trochę mniejszy, a biceps bardziej widoczny. Nie chcę tego spieprzyć, zaczynam się sobie podobać i zbliżać do tych wymarzonych 50 kilogramów. 

PODSUMOWANIE:
Boję się ludzi. Boję się jedzenia przy ludziach. Nienawidzę wszelakich imprez. Wszystko to czeka mnie już jutro, w innym mieście. Problemem jest wszystko - dojazd, jedzenie, ludzie. A ja nie mam jak się z tego wykręcić.

Niech mnie coś dzisiaj przejedzie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz